Oburzona starsza pani z impetem torowała sobie drogę przez grupę siedmiolatków, usiłując dotrzeć do miejsca, w którym mogłaby złożyć zażalenie, skargę, protest. Starsza pani była organizatorką. Taką przez duże „O” i chyba zdecydowanie duże „Ą”. Zorganizowała wycieczkę po muzeum grupie słuchaczy uniwersytetu trzeciego wieku i zależało jej na komforcie swoich podopiecznych. To zrozumiałe.
Tymczasem dzieci było w muzeum stanowczo za dużo. I w dodatku z roku na rok jest ich coraz więcej. Dzieci nie są komfortowe. Robią dużo ruchu i sporo hałasu. Ciągle o coś pytają. Chcą wiedzieć, dlaczego kobieta na obrazie jest goła, jak miał na imię pies towarzyszący pewnej aktorce, dlaczego znany artysta nie spał z żoną (zdecydowanie za wąskie łóżko), czy zachował się nocnik pewnego krakowskiego malarza (no bo skoro stojąca w jego sypialni szafka na nocne naczynie stoi pusta), czemu obraz jest niedokończony, dlaczego zegary w galerii rzemiosła nie chodzą (No właśnie, dlaczego?), ile kosztują złote ramy i czy można je sprzedać, co jest na strychu muzeum, jak pachnie werniks, po czym poznać, który osiemnastowieczny pantofelek jest lewy, a który prawy, gdzie jest toaleta…
Żadnego z pytań nie można zostawić bez odpowiedzi. Takie „nieodpowiedziane” pytanie może narobić sporo zamieszania. Zaczyna żyć własnym życiem, rośnie, toczy się przez muzealne galerie, obrastając znalezionymi przypadkiem skrawkami informacji, z wiekiem traci wdzięk i niespodziewanie wyskakuje w roli życiowej mądrości z ust dorosłego zwiedzającego.
Taki kłopot z tymi dziećmi w muzeum…
Dzieci są szczere i bezpośrednie. Zadają pytania, których dorośli wstydzą się zadać. Niektórzy dorośli to wykorzystują i przyprowadzają dzieci do muzeum. Żeby jedno! Często swoją dwójkę i jeszcze synka sąsiadki. Albo koleżankę z przedszkola i jej młodszego brata. Dziesiątki małych, głośnych znaków zapytania okupuje muzealne galerie w soboty i w niedziele. Opuszczają je jako kolorowe, czasem zdziwione, czasem brudne od farby i kleju, wykrzykniki.
No właśnie, dlaczego dzieci nie mogą zwiedzać spokojnie, statecznie analizować treści obrazów, beznamiętnie kodować komunikaty zawarte w krótkich i rzeczowych podpisach? Czemu nie mogą zapamiętać na całe życie bez tych farb, kredek, klejów, kolorowych papierów, krynolin do przymierzania, masek do malowania, palet do wąchania? Dlaczego muszą dotykać, sprawdzać twarde, czy miękkie, gładkie czy szorstkie, ciepłe czy zimne? Czy naprawdę tak trudno zrozumieć co znaczy „faktura” bez organoleptycznego podawania w wątpliwość słów przewodnika?
– Tu jest pełno dzieci! Przecież są za małe, nic nie zrozumieją, nie ma sensu tak małych dzieci przyprowadzać do muzeum, są place zabaw, kulki, jakieś inne miejsca… – starsza pani zakończyła skargę dobrą radą.
***
Tu jest pełno dzieci! I ja się bardzo z tego cieszę!
Jagoda Gumińska-Oleksy – koordynator działań edukacyjnych dla dzieci i rodzin, z wykształcenia plastyk i pedagog, od wielu lat w Sekcji Edukacji MNK. Lubi słuchać, co mówią dzieci, gdy rysują.
Fot. Bartosz Cygan, pracownia fotograficzna MNK
Pewnie, najlepiej zamknąć dzieci w domu i nigdzie z nimi nie wychodzić. A potem narzekać, że siedzą w domu, a „kiedyś to młodzież się interesowała, chodziła do teatru, muzeum…”. Jeśli w dzieciach nie wyrobi się poczucia, że poznawanie czegoś nowego i zdobywanie wiedzy nie jest złem koniecznym, a wręcz przeciwnie – może być fascynujące, będziemy potem świadkami tego, co dzieje się teraz coraz częściej – jedyne, co interesuje dzieci to gry komputerowe i bajki w telewizji, które dawno przestały być normalnymi bajkami (nawet Myszka Mickey jest już w wersji komputerowej). Niestety coraz częściej rodzice również wykazują się ignorancją i nie mają podstawowej wiedzy o otaczającym ich świecie i nie przyjdzie im do głowy, żeby coś ciekawego pokazać dzieciom. Dlatego uważam, że powinniśmy się cieszyć widząc w muzeum najmłodszych zwiedzających. Na pewno z tych wizyt dużo zostanie w ich głowach!
Trafiłam przypadkiem, ale będę wpadać częściej. Podoba mi się tu: inteligentnie, lekko, kąśliwie, ale nie za bardzo, interesująco. A co do dzieci: gdy miałam jedno, jeszcze trochę przejmowałam się tym, co myślą inni. Przy trójce nie mam czasu na przejmowanie się cudzymi fanaberiami. Cieszę się, że są ludzie, którzy chcą zmienić funkcjonowanie wielkich gmachów i uczynić je przyjaźniejszymi dla maluchów, bo to od razu sprawia, że lepiej czują się tam też ich rodzice. Dziękuję za ten wpis i pozdrawiam bardzo serdecznie.
Dziękujemy za miłe słowa:) Zapraszamy – na blog i do Muzeum!
Ja też nie przepadam za dziećmi w szczególności tymi wychowywanymi bezstresowo, a takich ciągle przybywa. Małe potwory są w szczególności irytujące, gdy siedzi się w kawiarni i czyta spokojnie książkę, albo prowadzi rozmowę, a obok ciebie wrzaski piski, gonitwa między stolikami i zrzucanie szklanek, na co mamuśki, do które te potwory przyprowadziły w ogóle nie reagują. Spróbuj takiej zwrócić uwagę, że powinna się swoją latoroślą troszkę bardziej przejmować – lepiej wtedy uciekać gdzie pieprz rośnie, bo rozsierdzone mamuśki odsłaniają swoje kły i są gotowe nas zagryźć na miejscu. Moi zdaniem powinny być w mieście lokale typu „z dzieckiem wstęp wzbroniony”:D
W naszym Muzeum każdy jest mile widziany – zarówno dzieci, młodzież, jak i dorośli. Chcemy, by każdy czuł, że jest to jego miejsce. Poprzez programy kierowane do wszystkich grup wiekowych, staramy się uczyć jak dobrze spędzać czas.
Czekam na kontynuacje
Z tłumem dzieci wszędzie będzie problem, jeżeli komuż przeszkadza ta energia, którą uwalniają 🙂