Foto_Mirosław_Zak_W4A2061

Muzealizacja sztuki sakralnej?

18 października 2007 roku otwarta została galeria „Sztuka dawnej Polski. XII-XVIII wiek” w Pałacu Biskupa Erazma Ciołka

Mijała wtedy dekada od zamknięcia ekspozycji w przeznaczonej do remontu Kamienicy Szołayskich. W międzyczasie dostępny był tylko skromny wybór naszych highlights w kilku salach zamku na Wawelu. Natomiast w nowej galerii na ulicy Kanoniczej pokazać mogliśmy w roku 2007 sztukę dawną w zakresie nigdy wcześniej nie osiągniętym. Znalazło się tu przeszło 400 obrazów i rzeźb. Nadto wystawę wzbogacono o „motywy poboczne” – tkaniny, drobne wyroby metalowe – chcąc, choćby w skromnym zakresie, nawiązać do idei muzeum epok, a nie gatunków artystycznych. Tak to wyglądało w Kamienicy Szołayskich przez pierwsze lata powojenne, kiedy obok kwater Ołtarza Dominikańskiego pokazywano witraże dominikańskie a obok małopolskiego malarstwa tablicowego – obrazy Johannesa Koerbecke (warsztat czynny w Monastyrze w Westfalii) bądź Mistrza Studiów Szat (warsztat czynny w Strasburgu w Alzacji). Dopiero później, w latach 50. i 60. XX w., dokonano (myślę, że nieszczęśliwej) parcelacji tego zbioru. Rozjechały się, przeznaczone przecież dla tego samego wnętrza, dzieła malarstwa na desce i malarstwa na szkle a także sztuka tworzona w Polsce i sztuka tworzona u sąsiadów, tak jakby gotyk nie był stylem międzynarodowym (swoją drogą – pierwszym takim stylem w dziejach sztuki).

Przez minioną dekadę naszą galerię zwiedziło przeszło ćwierć miliona widzów. Reakcje ze strony „szerokiej publiczności” były różne. Nie do każdego trafiało, że zamiast tradycyjnego pisania po ścianach i ekranach oferowaliśmy umieszczone w specjalnych boksach „składanki”- flyers, odsłuchiwanie tekstów audioprzewodników oraz bazę danych w Internecie. Natomiast ze strony środowiska zawodowego, szczególnie gości zagranicznych, reakcje były w ogromnej przewadze pozytywne. Wychwycono i doceniono zarówno pomysły koncepcyjne jak i formułę estetyczną przyjętą dla ich zrealizowania.

Tym niemniej i pośród życzliwych opinii, dostrzegających nasze starania o wyeksponowanie pierwotnej funkcji dzieła (choćby tylko na poziomie sugestii, śladu, napomknienia), słyszeliśmy nieraz nutę utyskiwania na jego, z jednej strony nieuchronną ale z drugiej strony odbieraną jako coś dojmująco przykrego – muzealizację. Przyjmowaliśmy to z pokorą, wynikającą może z podświadomego poczucia winy iż uczestniczymy w niecnym procederze pozbawiania dzieł sztuki ich duchowego wymiaru poprzez czynienie z nich tzw. obiektów muzealnych.

Czy jednak teza, że eksponowane w muzeach dzieła tracą swój system kontekstowy (zwykle był to kontekst rytuału religijnego albo reprezentacji władzy) jest w ogóle zasadna? Bardzo w to wątpię. Utyskujący zapominają, że ogromna większość tego, co dziś oglądamy w muzeach, zanim trafiło do muzeów już ten kontekst utraciło. Typowe muzeum jest bowiem schronieniem dla rzeczy chorych, niepotrzebnych, w ostatniej chwili ocalonych przed zniszczeniem. Droga nie przebiega dwustopniowo: użytkowanie – muzealizacja, tylko wielostopniowo: użytkowanie – popadnięcie w niełaskę u użytkowników – wyjście z użytkowania – muzealizacja. Po wtóre, muzea są nie tylko instrumentem podtrzymującym przy życiu przedmioty wypadłe z użytkowania i skazane na mniej lub bardziej raptowne zatracenie ale i miejscem gdzie przedmioty te zyskują nowe konteksty znaczeniowe, choćby przez prostą konfrontację z sąsiadem po lewej i po prawej stronie. Uwydatniony zostaje wątek artysty, otwiera się przed nami narracja i to w wielu perspektywach, od tej wąskiej – dzieje stylu, po najszerszą – złożoność człowieczej percepcji świata (i zaświatów). O tym te przedmioty nie mówiły gdy wisiały w kościele czy w pałacu. Tę nową elokwencję zyskały teraz.

Popularne (i głęboko niesłuszne) ujęcie dychotomiczne: dzieło sztuki in situ = przechowujące wszystkie swoje wymiary, motywacje i sensy versus dzieło sztuki w muzeum = sprowadzone do jednego wymiaru satysfakcji estetycznej, można także zanegować przyjrzawszy się bliżej pierwszemu członowi tego przeciwstawienia. Otóż reforma liturgii na Soborze Watykańskim II uczyniła en bloc dysfunkcjonalnymi wszystkie nastawy ołtarzowe. To samo powiedzieć można o ambonach. A od dysfunkcjonalizacji wyposażenia wnętrza kościelnego jest już tylko jeden krok do jego muzealizacji! Czterdzieści lat temu pewne zgorszenie budziło wprowadzenie biletów wstępu do (niektórych) kościołów florenckich. Dziś jest to w kościołach coraz powszechniejsza praktyka, wraz z systemem bramek i barierek dystansujących, żywcem przejętych z muzealnego rekwizytorium.

W takiej sytuacji muzea – paradoksalnie – coraz częściej „wchodzą w rolę” wnętrz kościelnych, cokolwiek zacierając przynależny im od Oświecenia status miejsc gromadzących materiał do badań naukowych, do tworzenia racjonalnej, weryfikowalnej i obiektywnej wiedzy, w oczywistej opozycji do natury doświadczenia religijnego. Z wielu świadectw tej zadziwiającej (i fascynującej) przemiany zacytuję tylko kilka. W roku 2011 podczas wystawy „Pobożność sterowana” (Devotion by design) w Galerii Narodowej w Londynie nie zawieszono Obrzezania Luki Signorellego po prostu na ścianie lecz podjęto próbę ewokowania klimatu wnętrza, do którego obraz ten był przeznaczony. Zbudowano quasi-ołtarz, na jego „mensie” ustawiono krzyż a po bokach krzyża dwie wielkie gromnice (co prawda świecące ledowym światłem; fot. 4). Rok wcześniej, na przełomie 2009 i 2010 roku, na wystawie „Piękne Madonny nad Renem” (Schöne Madonnen am Rhein) w Reńskim Muzeum Krajowym w Bonn, przed Madonną z Oberwesel ustawiono klęcznik (fot. 5). Widz korzystający z niego mógł doświadczyć intencjonalnej, nie muzealnej, perspektywy oglądania figury. Dzięki temu w pełni tłumaczyły się kierunki ruchów i spojrzeń Dzieciątka i Marii. Ale przecież chodziło tu o coś więcej – o realne, fizyczne powtórzenie doznań modlącego się przed tą figurą przeszło sześć wieków temu.

 

Dodać trzeba na koniec, że i my, na ulicy Kanoniczej, zyskaliśmy podobne doświadczenie. Oto któregoś dnia znaleźliśmy wiązankę kwiatów przed postumentem Matki Boskiej z Dzieciątkiem z Krużlowej Wyżnej. Na nasze zdziwione zapytanie personel pilnujący galerii objaśnił nam, że właśnie była tu wycieczka parafian, którzy pomodlili się przed „swoją” Madonną i zostawili jej kwiaty.

Dr Wojciech Marcinkowski – od czterdziestu lat zajmuje się badaniem powiązań formy, funkcji i ikonografii w dziełach sztuki gotyckiej. Jest autorem dwóch książek, współautorem dwóch dalszych, nadto blisko stu artykułów, not katalogowych i leksykalnych oraz recenzji. W Muzeum Narodowym pracuje od roku 1980, w Dziale Sztuki Dawnej od roku 2006. Od roku 2011 zbiór ten kataloguje w ramach projektu badawczego.

 

Metryka galerii „Sztuka dawnej Polski. XII-XVIII wiek”:
KONCEPCJA I SCENARIUSZ: Fanciszek Stolot , Barbara Szyper.
WSPÓŁPRACA: Wojciech Marcinkowski, Tomasz Zaucha.
ARANŻACJA PLASTYCZNA: Małgorzata i Maciej Radniccy, Piotr Turkiewicz.
PRZYGOTOWANIE KONSERWATORSKIE EKSPONATÓW: Pracownie Konserwacji MNK pod kierunkiem Janusza Czopa. PRACE TECHNICZNE: Dział Techniczny MNK pod kierunkiem Leszka Bednarza

 

Zdjęcie główne fot. Mirosław Żak – Pracownia Fotograficzna MNK

Pin It

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *