jaselka_1140x500

Moje miejsce głównie w szopce

Czerwień. Dużo czerwieni. Karminowa, cynobrowa, mieniąca się odcieniami, gorąca jak rewolucja, żywa jak krew i pulsująca jak taniec. Lecz nie ten hiszpański ognisty i zalotny. Chocholi raczej,  trochę przyciężki, ale z przytupem. Do tęsknych skrzypiec, do góralskiej kolędy, do żydowskiego aj bum taj bum…  Czerwień zimowa.

Na tle czerwieni mężczyzna w równie czerwonym stroju błazna twarz ukrywa w dłoni. W tej czerwieni jeszcze bożonarodzeniowa szopka, fragment zimowego Krakowa, grudniowo-styczniowej tradycji wg której Jezus nie narodził się w stajence ale w mieniącym się tysiącami barw pałacu. Po królewsku. Fragment najważniejszy – scena, na której rozegra się szczególny spektakl. I aktorzy. Na razie znieruchomiali w oczekiwaniu na sygnał, na dźwięk skrzypiec, który rozpocznie przedstawienie. Na dłoń, która obudzi lalki do życia.

W 1898 roku Leon Wyczółkowski namalował obraz zatytułowany „Stańczyk” – obraz symboliczny, wielopłaszczyznowy, odczytywany przez teoretyków sztuki jako malarska odpowiedź malarza na ataki konserwatystów i wyraz jego smutku nad losem narodu sprowadzonego do roli bezwolnych kukiełek.

Inny tytuł tego obrazu to „Szopka”. I trudno poradzić na to, że zimową porą, od wigilii po Gromniczną, ten piękny obraz niektórym Krakowianom kojarzy się przede wszystkim z miejscowa tradycją.

Jasełka Rodziny Malików
Jasełka Rodziny Malików w Domu Józefa Mehoffera w 2016 roku, fot. Karol Kowalik – Pracownia Fotograficzna MNK

W dawnym Krakowie każdy wiedział, że szopka to nie tylko stajenka bożonarodzeniowa, to nie tylko popularne określenie farsy, żałosnej komedii dnia codziennego, to przede wszystkim przedstawienie, teatr. Zgoda, teatr przedmieść i zaułków, zasypanych śniegiem uliczek, ale i mieniących się blaskiem choinek salonów, do których zapraszano kolędników. To teatr bożonarodzeniowego misterium, w którym sacrum miesza się z profanum, a trupa drewnianych aktorów – mieszkańców dawnego, wielowarstwowego, wielokulturowego i wielowyznaniowego Karkowa – spotyka się na krakowskim Rynku. A może na Starym Kleparzu lub na Placu na Stawach… W każdym razie w Betlejem.

Ponad 100 lat temu, gdy zima otulała Kraków mroźną bielą, w podmiejskich domach rzemieślników, murarzy, tynkarzy i innych sezonowo bezrobotnych robotników budowlanych powstawały szopki. Klejone z kartonów i zbijane z drewnianych listewek, obklejane barwne papierem i malowane, wielokondygnacyjne, małe i skromne, lub bogate i całkiem potężne, zawsze jednak kolorowe i zawsze inspirowane elementami krakowskiej architektury – krakowskie pałace Bożego Narodzenia. Szopki mieniły się tysiącem barw, żywych czerwieni, różów, szmaragdów, turkusów, srebra i złota. Przez ostrołukowe okienka sączyło się ciepłe witrażowe światło. Efektowna szopka była symbolem Bożego Narodzenia, konkurowała z choinką, obok której zawsze znajdowała swoje miejsce. Tak przynajmniej bywało w wielu domach krakowskich przedmieść.

Jak piękne są krakowskie szopki każdy wie, a jeśli jeszcze nie wie to ma okazję odwiedzić pokonkursową wystawę w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa. Tu nie będziemy ich dokładnie opisywać. Istotne, że według swoistego szopkowego porządku architektonicznego podczas gdy na pierwszym piętrze „pałacu” usytuowana była Święta Rodzina, na parterze znajdowała się scena, w której odbywały się jasełka. Czyli szopka.

Takie właśnie tradycyjne szopki i szopki-teatry od pokoleń powstają w rodzinie Malików, do dziś w dużej mierze ciągle jeszcze na Zwierzyńcu, niemal tuż pod klasztorem sióstr Norbertanek.

Pierwszy był Walenty Malik, majster murarski i pracownik krakowskich tramwajów, który już jako młody chłopak budował szopki, a po I wojnie światowej razem z bratem założył swoją grupę kolędniczą, która wraz z szopką przemierzała uliczki i odwiedzała domy mieszkańców Zwierzyńca. I nie tylko Zwierzyńca. Dziś jego potężna, ponad dwumetrowa szopka i znajduje się w zbiorach Teatru Lalka w Warszawie.

Tradycję kontynuował jego syn Włodzimierz, z zawodu także tramwajarz, a z zamiłowania organista w wielu krakowskich kościołach. Z pasją i oddaniem prowadził też chóry zakładowe i parafialne. Rozbudował program jasełek nadając mu charakter prawdziwego przedstawienia i powiększył zespół jasełkowy angażując do niego nie tylko najbliższą rodzinę (głownie swoje dzieci, także gdy już były dorosłe), ale i zaprzyjaźnionych sąsiadów. Jasełka, zwłaszcza w czasie wojny, stanowiły ważne wydarzenie w życiu parafii, w smutną rzeczywistość wprowadzały atmosferę radości i swoistej magii.

Pracę nad szopką rozpoczynał Włodzimierz Malik już latem lub wczesną jesienią. Zapach wikolu, kleju stolarskiego i złotego lakieru, szelest staniolu i zbieranych przez całą rodzinę aluminiowych papierków po czekoladkach dominował w mieszkaniu na Królowej Jadwigi na długo zanim zagościł tu aromat choinki i świątecznych wypieków. Tuż przed świętami pojawiały się lalki. Wjeżdżały do pokoju w wielkiej, zniesionej ze strychu skrzyni. Drewniane, blade twarze z czerwonymi ustami w szerokim uśmiechu lub złowróżbnym grymasie, zmatowiałe anielskie włosy i brody, lśniące skrzydła,  szeleszczące spódnice, sztywne sukmany – pachnące kurzem i tajemnicą. Krakowskie cekiny, góralskie korale, żydowskie brokaty. Trochę straszne, trochę piękne, bardzo wyczekiwane. Wspaniałe. Budzone ze snu milczenia słowem Włodzimierza, który z pięknym mocnym głosem organisty przypominał im ich kwestie. Oczyszczał z kurzu, reperował uszkodzone elementy konstrukcji, poprawiał stroje, przygotowywał do pierwszego jasełkowego występu. Wówczas lalki odzywały się „własnymi” głosami – anielskim sopranem, dumnym barytonem Twardowskiego, góralską przyśpiewką, tatarskim przytupem Lajkonika, tęskną nutą „żydowskiego krakowiaka”, złowrogim skrzekiem baby jagi i ścinającym krew w żyłach szeptem kostuchy. We wszystkich jednak pobrzmiewał swojski krakowski akcent, zwierzyniecki zaśpiew, kiedyś pewnie niezauważalny, teraz wyczuwalny, choć traktowany z sentymentem. Teraz, bo szopka żyje nadal. Niegdyś wystawiana przez Włodzimierza Malika, z szopką i kukłami (dziś własnością Muzeum Etnograficznego w Łodzi) i użyczającą im głosów trupą jego własnych dzieci, dziś reaktywowana przez wnuki. Tekst i melodie jasełek przekazywane z pokolenia na pokolenie, żywsze w głowach i sercach niż na papierze brzmią świeżo, czasem zabawnie, niektórym tekstom daleko do współczesnej poprawności, podczas gdy inne wzruszają ciepłą, ulokowaną we wspomnieniach z dzieciństwa, nutą, melodią znajomych przyśpiewek, kolęd i pastorałek.

Jasełka Rodziny Malików w Domu Józefa Mehoffera w 2016 roku, fot. Karol Kowalik - Pracownia Fotograficzna MNK
Jasełka Rodziny Malików w Domu Józefa Mehoffera w 2016 roku, fot. Karol Kowalik – Pracownia Fotograficzna MNK

Teksty są o tyle swobodną inspiracją Betlejem polskim Lucjana Rydla (albo i nawet bardziej tym, co było wcześniej i samego Rydla zainspirowało), co radośnie i dość swobodnie rymowanym świadectwem minionych czasów, gdy w Krakowie żyło się biedniej, ale razem, kłócono się głośno, tańczono po krakowsku, bito po góralsku, a targowano po żydowsku.

W każdym razie w rodzinie Malików tekst przetrwał w takiej formie ponad 100 lat, tak go śpiewał ze swoimi kolędnikami Walenty Malik i tak do dzisiaj się go powtarza.

A Walenty i Włodzimierz z najwyższej wierzy niebiańskiej szopki pilnują by wszytko odbywało się jak należy, by anioły kołysały smyczkami skrzypiec i dodawały siły rękom lalkarki, oraz mocy głosom śpiewaków.

 

Jagoda Gumińska-Oleksy – absolwentka Wydziału Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego, pracuje w Dziele Edukacji, na co dzień opiekuje się programem dla dzieci i rodzin w Muzeum Narodowym w Krakowie. Lubi słuchać, o czym mówią dzieci, kiedy rysują, i wierzy, że kiedyś uda jej się wejść do wnętrz ulubionych obrazów.
Prywatnie prawnuczka Walentego Malika.

 

Zobacz także:

Pin It

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *